Zmienny punkt widzenia ©
Śniące Ciało
Po przekroczeniu progu pokoju zmęczenie ścinało z nóg każąc opaść wprost na łóżko. Ciało osuwało się miękko i bezszelestnie zapadając w głęboki sen. Pokój był anonimowy, wyglądem przypominał bezosobowe pokoje hotelowe, gdzie za wyjątkiem łóżka nakrytego czystą pościelą, nie było innych sprzętów. Jedyne okno w pokoju wychodziło nie na podwórze czy na ulice, nawet nie na studnie, której ściany kryją sąsiadów zerkających na siebie z ukrycia. Do pełnego relaksu ciała potrzebna była intymność niezakłócona obawą nakrycia. Widok z okna to była druga ściana na wyciągnięcie ręki. Ta odległość dzieląca ramię od dłoni niosła ryzyko zaklinowania. Bezpieczniej było pozostać w pokoju, a na okno patrzeć z łóżka, jak na obraz - białe płótno w ramie. Tę pustkę śniący zapełniał koncentrując się na śnieniu. Sen miał spokojny, niezakłócony promieniami słońca, blaskiem księżyca czy dźwiękiem ulicy, który właściwie tu nie docierał. Jedyną funkcją pokoju było śnienie. Śniący mógł swobodnie wędrować we śnie niezależnie od pory dnia i nocy.
Przychodzili tu ludzi o całkiem różnych gustach. Jedni lubili łóżka wysłane licznymi materacami, ciepłe od pamięci tych, którzy na nich spali. Zasypiali na brzuchu hołdując rytuałom dzieciństwa lub zwijali się w kłębek wybierając bok pokryty nieznacznie grubszą warstwą tłuszczu. Inni, zwyczajem ascetów, woleli spać na podłodze chronieni od ziemi cienką matą. Ci bardziej namiętni, o gorących temperamentach wyobrażali sobie, że śpią w łóżkach rozgrzanych od miłosnych igraszek. Ich spełnione ciała owijały się w wilgotne prześcieradło spadając miękko w otchłań nocy. Byli też tacy, którzy bali się zasypiać sami, zwijając poduszkę w wałek imitowali ramie drugiej osoby i tym zapewniali sobie złudzenie bezpieczeństwa. Na sen czekali myśląc o tym, co spotkało ich w ciągu dnia, inaczej, niż ci, co snuli marzenia lub wspominali odległą przeszłość. To oni zasypiali najwcześniej zmęczeni zmaganiem z ulotną pamięcią. Mimo wielu różnic dzielących tych ludzi, wchodzenie w sen u każdego przebiegało tak samo - niepostrzeżenie.
Z początku widać było tylko niewielki fragment, wycinek, który stopniowo rozszerzał się i zyskiwał ostrość. Ciało widziane z bliska, nawet, jeśli niewielkie względem przepastnej przestrzeni snu, wydawało się jednak olbrzymie. Rozrost, naturalną koleją rzeczy powodował odsuwanie się obserwatora. Tak przynajmniej wydawać się mogło śniącemu, choć może to ciało kurczyło się zajmując coraz mniejszą część kadru? Zważywszy, że obserwatorem był sam śniący, a jego ciało w czasie realnym pozostawał w bezruchu, to jednak ciało, które widział we śnie mogło się poruszać. Na pewno zachodziła tu zmiana punków widzenia. Śniące ciało śniło samo siebie.
Na początku było zdziwienie, obserwowanie siebie skrawek po skrawku, jakby pod lupą, ze wszystkich stron. Nie miało to jednak nic wspólnego z obrazem operacji, kiedy ciało leży nieruchomo obezwładnione narkozą, a nad nim unosi się świadomość kurczowo trzymająca się życia. Ciało we śnie porusza się jak w życiu, z tą jednak różnicą, że tu jest cicho. To pierwsze wrażenie, które odnosi się po upadku w sen stopniowo przechodzi w pewność. Świat przesuwa się przed oczami jak projekcja bez dźwięku, w zwolnionym tempie, jakby zmysły nie nadążały za czasem, tylko osobno poddawały się własnemu biegowi. Czas jednak płynie. Następstwo dnia i nocy, zmieniające się światło, to wszystko dzieje się jak w życiu, choć jakby poza ciałem, które rośnie, ale i tego nie czuje. Stały rozrost odbywa się niezależnie od czasu, choć może to rozciągłość ciała zastępuje czas? Ciążąc ku ziemi w naturalny sposób ciało pnie się też w górę. Kiedy dosięga nieba staje się potężne, istnieje samo dla siebie, płynie w chmurach, a świat, do tej pory gęsty i nieznany, daje zamknąć się w dłoni. Z tej perspektywy wszystko wygląda inaczej; trzeba stąpać na palcach, by nie zniszczyć domów, zachować szerokość ulic, nie potknąć się o wzgórze. Im świat staje się mniejszy i nabiera znamion magazynu pełnego zbędnych rzeczy, ciało czuje się w nim obco. Wszystko jest za małe i tylko morze wydaje się wciąż jeszcze wielkie. Jak nad miską z zimną wodą ciało pochyla się nad krawędzią. Woda jest spokojna, nie widać żadnej zmarszczki. Przy odpowiednim świetle ciało widzi swe odbicie. Ogląda je uważnie, z tafli wody przenosząc wzrok na rękę. Noc jest spokojna, ale ciało niepewne, pod wpływem księżyca oświetlającego tylko niektóre rzeczy, patrząc na rękę widzi to, co w środku. Przez skórę prześwitują kości; jak w rentgenie, prześwietlony szkielet otulony miękkim pokrowcem światła. Wrażenie jest upiorne; żywe ciało, świadome swej gęstości, mięśni, sprężystych ścięgien, ciężaru, wypełnione wodą po brzegi, doświadcza kruchości; widzi własny szkielet, gotowy, by złożyć go w ziemi. Towarzyszy temu wstyd, bo jak nie wstydzić się śmierci? I samotność, która przejmuje trwogą. Ciało, wielka, wyrastająca z morza skała, kołysze się lekko obmywane przez fale. Prawie nie mieści się już w kadrze, kiedy zrozpaczone rzuca się w wodę. Jak wielka kropla rozbija taflę i boleśnie obija się o ziemię. To wtedy następuje skurcz. Czasem jest tak silny, że ciało wypada ze snu. Potrzeby natury fizycznej; pójście do łazienki czy zajrzenie do lodówki są jak kontynuacja snu, intermezzo względem głównego wątku. Po przebudzeniu trudno dociec, co było fikcją, a co jawą, wszystko tworzy pokawałkowany, ale jeden obraz. Odzyskując świadomość ciało traci pamięć snu. Wie, że coś dzieje się za jego plecami, nie wie jednak skąd bierze tą wiedzę. Żyje dalej w niewiedzy, że ktoś inny przeżywa właśnie jego przeszłość.