Zmienny punkt widzenia ©
Widok z obrazka
W pokoju pełnym wody pływało ciało. Falując miękko w rytm oddechu unosiło się na powierzchni. Na horyzoncie, rozmazana niezdarną ręką malarza, majaczyła łódź. Farba rozlała się niespokojnie, morze wylało; hipnotyczne, wzburzone, kawałek plaży na pierwszym planie, oświetlony łagodnym światłem, inaczej, niż cała reszta. Dzięki temu łatwiej było przejść przez piasek i zginąć w bezkresnym morzu, utopić w nim wzrok i zapominał o pozostawionej na brzegu, nieruchomej reszcie ciała. Ciało na kozetce lekarskiej poddane lekkim dotykom. Lekarze od tego typu badań wiedzieli, jak się obchodzić z kobietami. Te o drobnych, nieśmiałych, szczelnie przywartych do ciała piersiach ośmielali ciepłem rąk, zanim przytknęli do nich aparat. Inne oswajali dotykiem na odległość, by nie narażać ich na szok drętwej rączki urządzenia. Nie bały się jej tylko piersi zmęczone życiem, doświadczone, udręczone już od dawna cierpieniem. Te tuliły się do ciała mimo zachęty, mimo dotyku. W ciele, nie w świecie szukały pocieszenia, tu było intymniej, cieplej, bezpieczniej, ich rezygnacja z życia nie musiała się wstydzić. Inaczej było z młodymi; te wyprzedzały resztę ciała, płodne, rwały się, reagowały na każdy, najmniejszy dotyk.
Taktyka oswajania piersi była wypracowana przez lata. Zawczasu usypiano czujność pacjentek, by dotrwały do końca badania. Kobieta z odkrytą piersią jest bardziej czujna, o tym nie należy wątpić. Dłuższe, niż zwykle zatrzymanie w jednym punkcie, stwardnienie, zgrubienie, ukłucie, czarna plamka, pobrudziła ekran, wszystko może być zwiastunem wyroku.
To dlatego powiesili ten obraz, sprytna posunięcie; łagodny szum fal, niewyraźny horyzont, miękko oświetlona plaża, dokładnie w miejscu, gdzie osiada wzrok, jak na mieliźnie na brzegu wody. Obliczyli to z należytą precyzją, co zresztą nie było trudne, w końcu leżące ciało nie podlega wariacjom wzrostu. Nieruchoma kozetka, zagłówek, niewielkie pomieszczenie, gdzie miałby tonąc wzrok, jak nie w morzu, zapominając o brzegach okalającej ramy?
- Tu, proszę zobaczyć, tutaj są dwa guzy.
- Guzy, jakie guzy? Co też pan mówi, tam są tylko kamienie, proszę spojrzeć, woda obmywa je z każdej strony.
- Proszę spojrzeć tutaj, widzi pani te czarne plamki?
- Panie doktorze proszę nie robić sobie żartów, widziałam już coś takiego jak pierwszy raz byłam w ciąży. To przecież zarodek, czy to nie jest zarodek, panie doktorze? Dlaczego pan milczy?
- Przewody mlekowe… nieposzerzone.
- Więc to jednak nie płód, ale, panie doktorze, proszę jeszcze sprawdzić, proszę się zastanowić, nim ostatecznie wyda pan wyrok. Może mleko gdzieś tam krąży, transparentne jak woda, przecież takie przypadki się zdarzają, nie mam racji, panie doktorze? Proszę tak na mnie nie patrzeć, wcale nie oszalałam, wiem, że to badanie piersi, ale widzi pan, ten ekran mnie zwodzi, zahipnotyzował mnie, przecież tam wszystko wygląda tak samo, ginie w odmętach nocy, nakrapiane starczą plamką, albo mgławicą, tak, to już lepiej, proszę mi wybaczyć, odpłynęłam trochę, całe to morze na drugim planie, a teraz niebo, wie pan, tak sobie radzę ze stresem, odpływam, wmawiam sobie, że jestem na pełnym morzu, pod niebem pełnym gwiazd i… na przykład u pana widzę teraz mgławicę, nie, proszę mi nie mówić, ja wiem, co chce pan powiedzieć, ale zostańmy jeszcze chwilę w tym piękny złudzeniu, czy ta droga mleczna nie jest piękna? Niech pan tylko spojrzy, skądś w końcu bierze się nazwa… nawet, jeśli... hm, jak pan mówi, nie ma tam mleka. A więc jednak, woda, wróćmy do wody, nie bez przyczyny to jest morze… rozległe, wie pan, mam przypuszczenia, że jestem słona w środku. Może to przez te łzy tamowane strumieniami? Wszystko wlewa się do środka. Zawsze starałam się być silna, ale w końcu, kiedyś musiało się to stać, od jakiegoś czasu czuję sól w ustach i nie wiem, skąd się to bierze? Wiem pan, przyłapałam się nawet kilka razy, jak oblizuję wargi. Niby nic w tym zdrożnego, ale wie pan, jak się to staje nawykiem, o którym się zapomina i przez nieuwagę, w autobusie na przykład oblizuje się usta, patrząc na mężczyznę, to już nie jest zabawne, sam pan przyzna, zdarzyło mi się to kilka razy i nawet raz czy dwa ktoś mi zwrócił uwagę. Właściwie to mało powiedziane, jeden czy drugi bardziej śmiały czynił mi nawet niedwuznaczne propozycje. Ja, skądże, nic takiego nie szukam, mam męża, dzieci, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta sól w ustach. Lekarz polecił mi wyjazd nad morze, proszę się nie śmiać, chciał, żebym odpoczęła, żartował nawet, żebym porównała tą sól z solą morską i przekonała się, która bardziej słona. Mówię panu, na początku wydawało mi się, że mówi serio, ale gdy przyszło do soli, zdałam sobie sprawę, że ze mnie kpi, stwierdził, że się przepracowuję, może nawet myślał, że mam halucynacje lub bóg wie co! Ale wie pan, od tamtej pory coraz gorzej sypiam, zdarza mi się nie spać całą noc, a wtedy smak soli w ustach narasta, nie wiem już, co robić, z bezradności zaczynam jeść, najczęściej na słodkiego, by przełamać smak soli, ale to ma jeszcze gorsze skutki, muszę się panu przyznać, zdarzyło mi się raz czy drugi zwymiotować, choć nie wiem już czy to z nerwów, z przejedzenia, z rozpaczy? I wtedy to odkryłam, w końcu nie wytrzymałam, zaczęłam płakać, łzy lały się strumieniami, a z nimi wylał się smak i odkryłam przyczynę. Widzi pan, ja nigdy wcześniej nie płakałam, zawsze tłumiłam, ale też rzadko, a zmuszać się nie było sensu. Pamiętam jak babka mówiła zawsze, płaczcie dziatki to wam ulży, tylko mi nigdy kamień nie spadał z serca, może dlatego, że nigdy nie chciało mi się płakać. Tak więc wszystkie te łzy, we wszystkich tych trudnych życiowo chwilach, zamiast wypływać na zewnątrz i mnie odciążać, w końcu woda też waży swoje, wszystkie wpływały do środka. Wypełniły mnie już chyba po brzegi, aż w końcu pękło, tamtego dnia, co panu mówiłam. Ale raz pękło i już się nie powtórzyło. Od tamtej pory znów nie mogę płakać, sól w ustach wróciła i wiem, że wzbiera we mnie morze. Mam morze w środku, by je usłyszeć, nie potrzebuję muszli przytkniętej do ucha, mam je w środku i słyszę je zawsze przed zaśnięciem, czasem wzburzone, czasem spokojne, w zależności od dnia, i wie pan, już do tego przywykłam, gdyby nie ta sól, wciąż obecna w ustach. Nie wiem, co mam z tym robić, bo przecież nadmiar soli jest niezdrowy, panie doktorze, sam pan przyzna. Może rybom to nie przeszkadza, ale ja nie jestem śliska, potrzebuję czułości.
- Węzły chłonne pachowe niezmienione.
- Co pan mówi panie doktorze? Ach tu, tak, pod pachą, owszem, pocę się, ale nie za bardzo, myśli pan, że to mogłoby pomóc, że część soli mogłaby wyjść tędy? A więc może biegi, może powinnam więcej się męczyć, pocić przy ćwiczeniach, przy gimnastyce?
- Na godz. 9-10..
- Panie doktorze, proszę być precyzyjnym, w końcu chodzi tu o sprawy życia. Śmierć, która przychodzi o 10-tej jest inna, niż ta z godzinnym wyprzedzeniem. Godzina życia może być wiecznością, zależy jak się ją przeżyje, przecież wiemy, że szczęście nie trwa wiecznie, że dzieli się na odcinki, skracane coraz bardziej, coraz mniejsze i mniejsze, że to nigdy nie trwa dłużej, więc może godzina to cała wieczność i wszystko może się zdarzyć, przecież czas obiektywny.. zresztą, sam pan wie..
- Na godz. 9-10 bliżej mostka,
- To już jakiś konkret, mostek kapitański? Wie pan, gdy lepiej wpatrzyć się tam, w horyzont, można nawet dostrzec zarys statku, a na nim mostek, z którego kapitan bada pogodę i wróży przyszłość – uwaga…
- Zmiana ogniskowa, hypogeniczna o średnicy 7mm,
- To chyba fachowy język, nic z niego nie zrozumiemy, ani doktor, ani ja, bo przecież pan, panie doktorze, pan nic z tego nie rozumie, proszę się przyznać, sam pan nie wie, skąd to wszystko się bierze, piersi o budowie gruczołowej, no tak, ale co to znaczy, skąd tam nagle guzy? Rosną jak grzyby po deszczu…
- Bez cech niepokojących - próbuje mnie pan uspokoić? Do czasu – dodam - bo przecież przed rokiem było inaczej, wtedy znalazł mi pan w piersi mały nabój, skąd on się tam wziął? Ktoś mnie postrzelił, strzelał prosto w serce, bo przecież to okolice serca, nie tak pan mówił, panie doktorze? Strzelał bez skrupułów, a ja nawet nie poczułam. Może to się stało we śnie? W końcu nie wiadomo, co wtedy dzieje się w ciele. Może właśnie wtedy dokonują się wszystkie zmiany, a my to przesypiamy nie mogąc oprzeć się nocy. We śnie łagodniej to wszystko przebiega. Gdy ktoś do ciebie strzela i celuje prosto w serce, lepiej o tym nie wiedzieć, po fakcie łatwiej jest to znieść, łatwiej się pogodzić - w końcu już się stało. Tak więc przed rokiem był ten mały nabój, wchłonął się? Nie wiadomo, nie stwierdza pan już jego istnienia, i jak tu wam wierzyć? Nawet pan nie wie, ile mnie to kosztowało, ten anonimowy nabój nieznanego pochodzenia. Kto, co i jak? nie spałam wiele nocy, bałam się, że może się to powtórzyć, bo jeśli ktoś celował prosto w serce i chybił, to na pewno będzie próbował ponownie, no bo chyba pan się ze mną zgodzi; jak celuje się w serce, to chce się ugodzić, śmiertelnie, nie muszę chyba dodawać. Morderca pozostaje anonimowy, zarówno pan jak i ja możemy snuć domysły, choć oczywiście nie będziemy robić tego wspólnie, o takich rzeczach nie mówi się na głos, nie wypada, w każdym razie nie tutaj, w gabinecie lekarskim, gdzie omdlenia, też te śmiertelne, zdarzają się nazbyt często. Nie ma więc winowajców, stwierdzono zgon, napiszą w karcie wypisów pacjenta, który już nigdy nie wpisze się ponownie na listę w kolejce. Proszę popatrzeć na ten ton, anonimowy i oficjalny, nikt przecież za to nie odpowie, choć… czytam dalej, obszarów niepokojących, innych ognisk litych, przestrzeni płynowych w badaniu nie stwierdzam. A więc jednak to pan, pan do mnie mówi, choć co mi po tym, pan jest tylko komentatorem, nic pan nie ma wspólnego z całym tym pozorowanym morderstwem. Zostaję z tym sama do przyszłego roku, do następnej wizyty, miejmy nadzieję, że nikt nie będzie już do mnie strzelał, prosto w serce, przynajmniej nie tak, bym mogła to poczuć. Jeśli już ma się to stać, niech mi zawiążą przepaskę snu na oczach, z niego zawsze mogę się obudzić, nie tak panie doktorze?