Zmienny punkt widzenia ©
Pomarańczowe światło rozlało się miękko na skrzydłach samolotów. W oczekiwaniu na lot, zamknięci w wielkim akwarium, pasażerowie chwytają ostatnie promienie zachodzącego za horyzont słońca. Jest w tym coś magicznego, bo pozwala snuć domysły; być może tam, gdzie lecą słońce wciąż jeszcze jest wysoko, a w każdym razie świeci pod innym kątem, co zawsze daje nadzieję na zmianę. Czy w końcu nie po to się leci, przemieszcza w czasie i przestrzeni, przedziwnie, nieludzko, by coś się zmieniło? Bo przecież tam zawsze jest inaczej; słońce świeci pod innym kątem, choć oczywiście to nie wszystko. Wszystko jest przecież inne, bo i my się zmieniamy. Wystarczający argument, by wsiąść na pokład, gdy czuje się potrzebę zmiany.
Wszyscy się tu denerwują, nawet ci najbardziej odważni. Zdenerwowanie jest niewidoczne, ale ciało już wie, zwarte i gotowe. Przygotowanie do drogi, przygotowanie na zmianę, u każdego przebiega inaczej. Można wyróżnić przynajmniej trzy typy - stojących, siedzących i krążących. Tych ostatnich jest najmniej, dlatego zawsze zwracają uwagę. Widzi się ich w pobliżu szyby, potem przy automacie z kawą, spacerują po wyłożonej wykładziną podłodze, jeśli lotnisko jest kameralne albo stukają obcasami w marmurową posadzkę na międzynarodowych portach lotniczych, są uważni, często przykuwa ich jakiś szczegół, idą wtedy w jego stronę, ale robią to dyskretnie, by nie zwracać na siebie uwagi. Nie wiedzą, jak bardzo są widoczni względem tych siedzących, którzy czekają do ostatniej chwili, by tuż przed zamknięciem bramek poderwać się z wygrzanych foteli i popędzić w stronę pulsującego ekranu z napisem Boarding. Choć tych jest też stosunkowo niewielu; amatorów ryzyka czy rozkojarzonych. W każdym razie, liczebnie nigdy nie dorównają tym stojącym w długiej kolejce, no, może tylko, gdy samolot jest opóźniony i żadne interwencje ściągnięcia go na ziemię nie przynoszą spodziewanego skutku. Wtedy wszyscy rozsiadają się w fotelach; wtedy jest walka, bieganina, bagaże podręczne wypadają z rąk, wymieszane, porzucone, bo usiąść trzeba przede wszystkim, nie wiadomo w końcu ile to może potrwać.
Ludzie w akwarium są spragnieni - piją wodę z małych buteleczek, bo ceny zwalają ich z nóg, jakby zawsze panował tu deficyt i trzeba było oszczędzać każdą kroplę, w końcu nigdy nie wiadomo, jak długo to potrwa. Tak więc czekamy, cierpliwie bądź bardziej nerwowo, kręcąc się w kółko lub stojąc w kolejce. Ktoś musi być pierwszy, ktoś ostatni. To odwieczne prawo dokonuje się samo, nie trzeba pędzić, by ustawić się jak najbliżej bramek. I tak będzie się czekać, i tak dostanie się miejsce i straci pewnie okazję na wygodny lot, bo siedzenia z dużą przestrzenią na nogi zostają zazwyczaj puste. Ludzie boją się ich jak ognia, bo gdy ten wybuchnie naprawdę lub, nie daj boże, wydarzy się jeszcze inne nieszczęście, to oni musza wziąć odpowiedzialność za ewakuację; wypchnięcie drzwiczek na skrzydłach, utorowanie drogi do wyjścia. Ludzie boją się powietrza, dlatego buduje się im akwaria, grzeją się pod sztuczną palmą w zachodzącym słońcu muskającym ich rozleniwione ciała przez szybę. W końcu wszystko dokonuje się za nich; za nich leci pilot, stewardesa sprząta pokład, za nich modlą się też najbliżsi, odliczając godziny od startu do lądowania, tu na ziemi, gdzie niebo wydaje się tak daleko.
Zadziwiające, że nie potrzeba nawet piętnastu minut, by znaleźć się tam w górze, między chmurami. Poziom chmur wystarczy, by zniknąć z oka, które zostało na ziemi, zamknięte szczelną powieką podniebnego oceanu. Bo to już jest ocean, ocean, nie morze. W końcu nigdy nie można dostrzec w nim sylwetki ludzkiej, co najwyżej szybujące nad powierzchnią metalowe ptaki, kolosy pełne ludzi, potomków Jonasza, niewidocznych dla oka, w końcu w ocenie nie widać ludzi. Na razie jednak wciąż na ladzie, bezpieczni, czekają w akwarium. Czytają prasę, książki, broszury, grają w gry, wysyłają smsy, wielu też dzwoni, by na wszelki wypadek usłyszeć głos, zachować go w pamięci na podniebną podróż, zbyt odległą, by dotrzeć mogło tu czyjeś echo. Najwyżej zdjęcie, wychylające się w portfelu zza karty. Wciąż jestem - mówi martwy wzrok, który zawsze już będzie patrzył, nigdy nie przestanie czekać. W czekaniu jest zawsze nadzieja, że coś się jednak zmieni.
Zawsze ich obserwuje, obserwowanie ludzi nigdy się nie nudzi, nigdy się jej nie znudziło przez te wszystkie lata, w których wzdłuż i wszerz obleciała świat. Wciąż jednak czuła niedosyt, teraz być może nawet jeszcze większy. Rozbudzona wyobraźnia jedynie miska odległe zakątki świata, nigdy do końca ich nie zgłębiając. Być stewardesą - chyba nie mogła wybrać bardziej samotnego zawodu. Może stąd całe to zaciekawienie, wpatrywanie się w ludzkie twarze, czasem ukradkiem, niekiedy wprost, gdy pozwalały na to warunki zaparzenia komuś herbaty, wydania reszty, przyniesienia koca. Skąd ta troska? Czy za pieniądze można ją kupić? Przecież jak już leciała, jak lecieli razem, wszyscy na jednym pokładzie, nie myślała o pieniądzach, tak bardzo wyćwiczyła się w dawaniu, że zapomniała, o swoich potrzebach.
Stewardesa musi być zawsze uśmiechnięta. To nic, że uśmiech jest czasem przyklejony - mówi przedstawiciel linii lotniczych - uśmiech to podstawa, to poczucie bezpieczeństwa, to komfort. Jesteśmy tu po to, by zapewnić naszym klientom największy komfort podróży, nasze zadanie należy do ściśle tajnych, naszą bronią jest kamuflaż, klient nie może się domyślić, że coś idzie nie tak, że samolot zboczył lekko z kursu, że pod niebem też zdarza się zły humor, że …Oczywiście turbulencji nie da się tak łatwo ukryć, ale i na to są sposoby. Nie bez przyczyny inwestujemy w opływowy kształt siedzeń, podwójną podłogę, zamierzamy też wprowadzić słuchawki, by każdy z pasażerów miał możliwość słuchania muzyki relaksacyjnej podczas lotu, wszystko po to, by czuł się jak najbardziej komfortowo. Naszym hasłem jest odnowa, w końcu musimy go przygotować na wkroczenie w nowe warunki. Zmieniając jeden kawałka ziemi na drugi, klient musi czuć komfort. Tak więc stewardesa, cokolwiek by się nie działo, musi zachować spokój. Spokój w niebie to podstawa. Drugą rzeczą jest uśmiech. Jak zostało już powiedziane - przyklejony czy prawdziwy - nie może schodzić z ust załogi naszego pokładu. Zrozumiano?
Oczywiście, że zrozumiała, stewardesa nie jest jaskółką, nie może poddawać się kaprysom pogody, nie może być sobą. Ciągła zmiana, bycie w ruch, stały brak określenia, punktu odniesienia. Czy nie o to właśnie jej chodzi? Chciała być anonimowa, może zabrzmi to dziwnie, stewardesy są przecież urodziwe, zadbane, eleganckie, przyjemnie się na nie patrzy, przynajmniej takie jest założenie, czy anonimowość może wchodzić w grę? Flirt na podkładzie, na lotnisku, z samotnym mężczyzną wracającym do żony, z młodym chłopakiem, który wraca w kilkumiesięcznej podróży i wybiera samolot, bo nie ma już siły przebywać tej samej drogi lądem, tylko w drugą stronę. Świat jest okrągły, zawsze kiedyś zatacza się krąg, trzeba powtórzyć drogę, dróg niepowtarzalnych nie ma, mało tych niewydeptanych, więc lot może być czasem miłą odmianą. Pozostaje jeszcze pilot, tak, z pilotem też zdarzają się flirty, właściwie nie tylko, w końcu cała załoga śpi w jednym hotelu, okazji nie brakuje, a jednak anonimowość zostaje, bo to nigdy nie trwa długo, przynajmniej nie na tyle, by się zmęczyć, przyzwyczajenie nie wchodzi w grę, chyba, że na innym poziomie. Tego z początku nie przewidziała. Decydując się na ten zawód, wiedziała przecież, że nie usiedzi w miejscu, choć latanie to nie podróżowanie; w jakimś miejscu jest się tylko godzinę i zaraz wraca, a jeśli zdarza się dłuższy pobyt, to tylko na noc, w wynajętym, firmowym hotelu odgrodzonym od reszty świata. Specyficzny sposób na podróż, nieludzko samotny, ale też niepozbawiony rutyny.
Od momentu wejścia na pokład wszystko przebiega zgodnie z planem, żadnych niezaplanowanych opóźnień - te, jeśli się zdarzają też są częścią planu, przynajmniej tak to musi wyglądać, by klient, nawet lekko zaniepokojony, nie stracił pewności, że oddał się w dobre ręce. W końcu zawierza nam swoje życie, świadom tego czy nie. Upchnąwszy walizki podręczne nad głową w luku, który zawsze jest za mały, choć ostatecznie, wszystko się w nim mieści - to też jest częścią planu. Może bagaże, im wyżej, tym stają się lżejsze, kurczą się, jak pasażerowie, teraz całkiem mali, stopieni w jeden punkt na rozległym niebie. To ptak czy samolot - zapyta ktoś z dołu, szczególnie, gdy zmruży jedno oko zubażając świat o jeden wymiar. Zniknęli - powiedzą na lotnisku. - Ale my wciąż tu jesteśmy, tu czy tam, wciąż jesteśmy, opiekują się nami takie miłe panie, zawsze z uśmiechem na ustach, zawsze uprzejme. Jak one to robią te panie, może tu w niebie wszystko jest inne; lekkie, przewiewne, nie ma powodu do zmartwień, złe myśli nie nawiedzają głowy, która też traci ciężar, lewituje w powietrzu, porzuca doczesne troski. Unosimy się nad ziemią, choć ta dawno już zniknęła, ale przecież nie zapominamy o niej, choć te panie… ich uśmiech niesie jakąś rozkosz. Ciekawe czy używają tej szminki z katalogu? Popatrz, mają tu te szminki Lancôma, które co prawda są tu trochę droższe, ale tylko pomyśl, malować się niebiańską szminką, nakładać królewską purpurę na usta, policzki, kreślić oko niebiańską kreską, może warto zainwestować, nie chciałabyś wyglądać jak ta pani? - Kochana, nam się to już nie uda, lata świetności minęły, zresztą tutaj wszystko wygląda inaczej, te panie, popatrz tylko, to nie są prawdziwe kobiety, zakonserwowane podniebnym powietrzem, na ziemi od razu by się rozpadły. Popatrz na ten uśmiech, to nie jest prawdziwy uśmiech, ona przecież tak musi, wyćwiczyła się przez te wszystkie lata. - No dobrze, moja droga, ale może to przyzwyczajenie ma coś z prawdy, czy powtarzając uparcie jakąś minę, zachowanie, nawet najbardziej nienaturalne nie stajemy się nim, nie staje się nasze? - Nasze to znaczy sztuczne? - Choćby i sztuczne, ale co dzisiaj jest prawdziwe? - Może zechcą panie skorzystać z naszej oferty pokładowej i zakupić jakiś drobiazg dla rodziny i przyjaciół ? - Ależ tak kochanie, oczywiście kochanie, w jakiej cenie jest ta szminka, tak pięknie wygląda na pani ustach.
Uśmiecha się uprzejmie, co ma zrobić, w końcu i przyjmowania komplementów, nawet tych nieszczerych, musiała się nauczyć. Szminka Lancôma na ustach, wyprasowany kołnierzyk, rajstopy z połyskiem, lekkim, żeby nie prowokować pasażerów płci męskiej, i oczywiście obcasy. Tak, obcasy to podstawa, w końcu korytarz samolotu to wybieg, trzeba chodzić z gracją, prezentując markowy strój linii lotniczych, oczywiście nie na sprzedaż. Tak przebrana krąży między fotelami, chwilę wytchnienia zdarzają się naprawdę rzadko. Wtedy czyta Biblie; gruba, opasła najlepiej nadaje się na długi lot. Szczególnie Stary Testament, idealny do samolotu, gdzie chwila skupienia zdarza się naprawdę rzadko. Trzeba czytać fragmenty, wyimki z historii ludzkości. Jak w życiu, w Biblii zawsze można znaleźć odpowiednie historie. Na pokładzie wszyscy są w końcu jak członkowie wielkiego rodu, prowadzeni podniebną pustynią przez pilota, który lud swój zawierza Bogu, inaczej nie zdecydowałby się na przeprawę, śmiertelnie poważną, narażają życie setki ludzi, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. Nie wiadomo, kiedy ocean chmur nagle rozstąpi się, ale zamiast czystego nieba pojawią się powietrzne wiry, nie wiadomo czy falista błyskawica srogiego Boga nie uderzy w pokład, bo ludzie okażą się zbyt liczni, coś się nie spodoba, ktoś krzywo spojrzy na drugiego, obróci się przez siedzenie, zakłócając spokój lotu. A przecież miał tego nie robić, po to są siedzenia z wysokim oparciem, by jedni nie przeszkadzali drugim, by na małej powierzchni żyli w zgodzie jak bracia. W końcu przestrzeń do życia jest naprawdę niewielka, trzeba wykazać się łagodnością, dobrym nastawieniem, uprzejmością. Inaczej, zgęszczona prywatność wybucha jak wulkan i zalewa falą gorąca innych pasażerów. Wtedy osobisty problem staje się problemem wspólnym, problemem wspólnoty i wspólnie trzeba go rozwiązać. Nie ma już miejsca na intymność, nie można zignorować zmęczonego wzroku, który przemknął przez zawsze wypoczęte oczy stewardesy. Trudno też nie zauważyć tych zmarszczonych brwi, lekceważącego uśmiechu, który o kilka stopni wyżej jest już uśmiechem innej natury; ciepłym i bezpiecznym. A te oczy, czy to na pewno jest zmęczenie, czy ona nie mówi mi czasem, mam cię dość, mam dość twoich zachcianek; - Herbatka, kanapeczka, oj, niestety nie mam drobnych, a siusiu, siusiu można zrobić tylko wtedy, gdy nie pali się czerwona lampka, proszę popatrzeć, teraz jest czerwona, ktoś tam teraz jest, ale proszę się nie martwić, zaraz wyjdzie, na zielonym świetle droga należ do pana. - Nie, ona wszystkich ma nas dość, tylko czeka na lądowanie, obyśmy jak najszybciej wysiedli, a najlepiej pospadali już teraz i zostawili ją w spokoju, tu w niebie, gdzie przecież jej miejsce.
- To moje miejsce, proszę się posunąć. Niech pani tu przyjdzie i coś powie temu panu, rozsiadł się na moim miejscu, a ja tylko poszłam siusiu. Dobre sobie, co też ten facet sobie myśli! Panie, masz pan swoje miejsce to siedź na nim, a jak ci mało, to kup se dwa bilety. - Proszę się nie denerwować, ten pan pewnie się zdrzemnął i niechcący opadł na pani fotel. O, proszę spojrzeć, już się budzi. Proszę pana, bardzo proszę trochę się posuną, by ta pani mogła wrócić na swoje miejsce. O, właśnie, proszę zapiąć pasy, pilot właśnie dał znak. Turbulencje? Proszę się o nic nie martwić, wszystko jest pod kontrolą!
Oczywiście, że jest pod kontrolą. Tak długo to sobie wmawiała, że w końcu i w to sama uwierzyła. Zdaje się, że od kiedy zaczęła latać, jej wiara pogłębiała się coraz bardziej. Nie było wyjścia. Jak nie ma punktu odniesienia, punktu zaczepienia, gdy ziemia jest daleko, to przynajmniej trzeba w nią wierzyć. Że jest, że nie przepadła na dobre. Kwestia wiary, bo za oknem wciąż widzimy ocean. Horyzont powyżej linii brzegu - falująca miękko tunika. Bała się tej wyobraźni, która z lotu na lot coraz bardziej się rozwijała. Odkąd zaczęła latać, świat stał się symbolem, jedną wielką zagadką, łamigłówką do rozwiązania. Był jak krzyżówka, którą ludzie rozwiązują w locie, w pociągu, w przejściu, wystawiając sobie egzamin z wiedzy bezużytecznej, uginającej się pod ciężarem życia praktycznego, ziemskiego, którego prawa już tu nie obowiązują.
Spadła z nieba i możesz znaleźć ją w morzu. Rozgwiazda - szepcze przez ramię pasażera, który głowi się może nad jakimś innym hasłem, dlatego każe jej czekać. Ciągle jeszcze wisi na niebie, choć stąd trudno byłoby ją dostrzec. Trzeba by poczekać na nastanie nocy, a samolot, leci przecież tak szybko, z reguły noc goni albo jej ucieka, rzadko spotykają się na otwartym, pełnym gwiazd niebie, zresztą, te małe okienka, trudno przez nie zanurkować i dostrzec cały, majestatyczny bezkres. Obramowana oknem przestrzeń, staje się malutka i nieuchwytna, całkiem już niegroźna. Można zapomnieć, że do najbliższego brzegu są przecież setki, jeśli nie tysiące mil. By uniknąć choroby, wymiotów, szaleństwa błędnika, który nie może znaleźć równowagi bez punktu podparcia ziemi - okna z prawdziwego zdarzenia zastępuje się dziurkami, wizjerami w ścianach, by tylko podejrzeć, a nie patrzeć w całości. Jakby pasażerom można było pokazać tylko urywek, minimalny, wykadrowany fragment tego niedostępnego świata. Wzrok przenika przez gęste rzęsy innych pasażerów, dotyka czubka ich nosa, by dotrzeć do światła i zobaczyć lodowe pustynie. Widzi je jak na zdjęciu, za szklaną szyby, czy na pewno tam są, czy to tylko złudzenie optyczne tak mocnego tu światła?
- Mamo, czy tak wygląda lodowiec? - Synku jesteśmy w niebie, lodowce są twarde, a tu wszystko jest jak z waty. Tylko popacz, jak samolot przecina chmury, widzisz? Jakby ktoś nas teraz widział, nie mógłby nas zobaczyć, bo dla niego skryliśmy się między chmurami. Ale popatrz tu, przez okno, to tylko zagęszczone powietrze, całkiem przezroczyste. - Mamusiu, ja chcę dotknąć chmurę. - Synku, przecież widzisz, że chmura nie istnieje, to tylko złudzenie optyczne, któremu ulegamy, kiedy jesteśmy tam na dole. - Ale ja właśnie dlatego chce ją dotknąć, kiedy już tu jestem, dlaczego nie mogę?
Dzieci nie są wcale głupie – myśli, nie raz przecież sama dotknęła chmury. Jeśli nawet było to złudzenie, przecież nie ma rzeczy niemożliwych, a nawet, jeśli są, dlaczego nie miałoby się ich chcieć? W końcu są w niebie, wszystko tu jest możliwe, czy nie tak jest napisane? Dobrze wiedziała, że przekręca sensy, że się nimi bawi, ale właśnie to sprawiało jej największą przyjemność, bo niby co innego mogłaby tu robić? W gruncie rzeczy nic nowego się tu nie działo; fakt, ludzie byli różni, ale tak naprawdę wszyscy tacy sami, tak bardzo do siebie podobni, ze swoimi śmiesznymi lękami, obawami, uwarunkowaniami tam z dołu. A przecież tutaj obowiązywały inne prawa; tam padał śnieg, tu było dla niego za wysoko. Czasem brakowało jej stałości pór roku, jednego dnia była zima i wiosna, śnieg leżał na polach, kwitły magnolie. Nie dziwne, że wszędzie czuła się obco, świat przesuwał się przed oczami jak za szybą, nie mogła go dotknąć, nie należała do żadnego zakątka, do żadnej pory roku. Coraz częściej brakowało jej stałości; fotela, który byłby jej fotelem, a nie tym pożyczonym na chwilę od linii lotniczych, łóżka, w którym rozłoży świeżo wypraną pościel, swoją pościel, nie miała nawet szamponu, pasty do zębów, to wszystko było w hotelach, czekało zawsze cierpliwe, zawsze higienicznie nienapoczęte. Dla kogo były te zasłane łóżka, te ręczniki złożone pod linijkę, te zawsze puste kosze, które udawały, że są nowe, że nikt ich wcześniej nie używał. Jesteś pierwszy, wybrany - zdawały się mówić. Jak długo jeszcze zniesie to udawanie? Potrzeba jej zmiany, a przecież w gruncie rzeczy wszystko wszędzie jest takie samo; to niebo, ta ziemia... a co z lotami poza Europę, kilkunastogodzinnymi, Biblia może już nie wystarczyć.. Myśl o takiej odmianie niesie nadzieję i ulgę. To pewnie przez klimat - szczęście połączone ze smutkiem - nienaturalne unoszeniem się w górę i opadanie w dół, przegrzanie w nagromadzeniu oddechów, wychłodzenie klimatyzacją. Smutno i lekko (pewnie przez unoszenie się nad ziemią), i ciągle zmęczenie połączone z niewyspaniem, koczowaniem na lotniskach, flirty z pilotem, twarze ludzi tak inne, a tak podobne, te same, walizki, samotne, wyrwane pasażerom, przejęte przez nieznaną przestrzeń, krążą po lotnisku. Gdzie zaczyna się ich strata, zguba, zaginięcie? A gdyby się tak zgubić - wpadło jej do głowy - płynąc z Europy do Azji lub z powrotem. Jak zagubiony bagaż pójść na dno albo zginąć inaczej, w nieznanych nikomu dotąd okolicznościach? Przecież nikt nie zauważy, nikt się nie spostrzeże, wszystko odbywa się zgodnie z planem, nikomu nawet nie przeszłoby przez głowę, jak mogłoby przejść.. Takie rzeczy się nie zdarzają! Wysiąść i zostać, czemu nie? Czy to jej lot?
- Proszę pani, to zdaje się pani lot, pani pilot, pani załoga. Zapomnieli o pani, odlecieli? Niemożliwe, patrzy pani na mnie jakoś dziwnie, myśli pani, że jednak możliwe..? No tak, w końcu siedzi tu pani ze mną. Ciekawe, kiedy się zorientują? Myśli pani, że będą pani szukać, że zgłoszą zaginięcie? Ale jak tu szukać kogoś w chmurach, nie ma szans na znalezienie, od razu można ogłosić zaginięcie, w nieznanych okolicznościach, bez szans na ratunek. Co prawda mają pani zdjęcie, na pokładzie jest katalog z danymi załogi, ale co im po zdjęciu, nic nie wyczytają z pani martwych oczu, zresztą, na takich zdjęciach już się nie istnieje. Ci, których uważa się za zaginionych, na zdjęciach wyglądają zawsze tak samo, jakby wszyscy byli nie stąd, ale z jakiegoś innego, nieznanego świata, jakby byli już tam, a upomnienie się o nich było tylko gestem formalności, obowiązkiem rodziny. A przecież załoga samolotu to nie rodzina, proszę się nie martwić, nikt nie będzie pani szukał, zresztą jest noc i zdaje się potrwa jeszcze kilka ładnych miesięcy.