top of page

Bestiarium ©

Czerwona Wenus

Wenus wyznacza kierunek. Kilka godzin po zmierzchu, zawieszona nad horyzontem, nad spokojną taflą morza, prowadzi spojrzenie coraz wyżej, ku rozległej mapie nieba i gwiezdnych galaktyk. Czuwa nad nią Jupiter, swoją obecnością akcentując męski pierwiastek w tej miękkie, kobiecej przestrzeni. Woda jak kobieta oddana rytmom księżyca, płynie nieuchwytna, zmienna, o tysiącu twarzy. Na powierzchni połączona z niebem, w głębi oddana ziemi, kryjąca skarby podmorskiego świata; królestwo ryb, korali, żółwi morskich, delfinów. Szczególnie nocą, kiedy niebo jest najbliżej ziemi, łączy dwa światy podniebnych galaktyk i ich morskiego, lustrzanego odbicia w postaci rozgwiazd odpoczywających w przewiewnie  tkanych koralach. 

 

Ocean przyjmuje nas łagodnie, nie stawia oporu. Po kolana w wodzie falujemy miękko z łagodnym przypływem. Pod wodą ciało traci ciężar, staje się morzem. Coraz głębiej, aż do pełnego zanurzenia, wszystko się rozpływa. Z twarzą zwrócona ku niebu, z rozpostartymi nogami, rękoma, oświetleni blaskiem księżyca, przynależymy do morza. Szczególnie w nocy, kiedy spojrzenie nie sięga daleko, ocean wydaje się domem; bezpiecznym schronieniem znaczonym grafitowymi ścianami nocy. Podłoga miękko faluje, a gwiazdy zawieszone na suficie dostarczają odpowiedniej ilość światła, by nawet po omacku móc się poruszać i swobodnie widzieć. 

 

 

"Tafla jest gładka, będą delfiny" - uważnie chwytam każde słowo, Engie nie mówi wiele, tyle tylko, ile wydaje się konieczne, w końcu pod wodą słowa nic nie znaczą. Wkroczenie po raz pierwszy do tego świata przynosi prawdziwą ulgę; nie trzeba tracić energii; usta zawsze zamknięte, uwaga skierowana do wewnątrz, nierozproszona, połączona z oddech. Pod wodą wszystko swobodnie płynie, nie trzeba zastanawiać się, co jest właściwe; kategorie, oceny, podziały na złe i dobre przestają obwiązywać. Wystarczy poddać się wodzie i miękko w nią wpływać, dokładnie tak, jak wszyscy tu to robią. Barwne ryby we wszystkich kolorach tęczy, rozmiarach i kształtach nie stawiają oporu. Szczególnie bliżej brzegu, gdzie ląd wznosi się ku niebu, fale wyczuwalne są coraz bardziej, a światło miękko przenika przez górną taflę wody – to tu właśnie doświadczyć można rybiego oddania. Zarówno te tuż pod powierzchnią, jak i te głębiej, zanurzone w koralach; wszystkie wirują w podwodnym tańcu, niesione przez prąd morski, raz w jedną, raz w drugą stronę. Wszystko odbywa się w ciszy i wydaje się płynąć w zwolnionym tempie. Wszystko jest tańcem, połączeniem, oddaniem, szacunkiem złożonym wodzie. Czas przestaje płynąć. 

 

Przed delfinami były żółwie; pradawne, odwieczne stworzenia. Kiedy na krótką chwilę odrywają się od oceanicznej ziemi pokrytej koralem, gdzie uważnie skubią plankton, podpływają na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza i znów zanurkować, dotykam ich chropowatych, przednich skrzydeł, badam twardą skorupę, staję oko w oko z ich miękko skupioną uwagą i czuję, jak niebo łączy się z ziemią, a woda umożliwia ten związek. Wszystko stanowi całość, nierozerwalnie połączony system odpowiadający prawom natury. 

Olbrzymie żółwie morskie płyną miękko, falując dostojnie skrzydłami, jakby szybowały po niebie. Wśród rozgwiazd, korali tworzących skupiska kolistych, podmorskich planet, niosą pamięć galaktyk i odległych czasów, kiedy podział na niebo i ziemię nie istniał, wszystko poruszało się w kosmicznym bezczasie. Tak jest pod wodą, w świecie, który stanowi dziś odbicie nieba. Oba połączone kosmicznym, naturalnym prawem przeglądają się sobie.

 

Spotkanie z żółwiami, które bez pośpiechu oddają się odwiecznym prawom jest jak spotkanie z przodkami niosącymi mądrość pokoleń. To Engie pokazuje mi ich zwyczaje i zabiera w miejsca, gdzie najpewniej można je spotkać. Podwodną przestrzeń zna na pamięć i porusza się w niej jak w zorganizowanym, podmorskim mieście, gdzie prądy stanowią odpowiednik ulicznego ruchu, kopulaste korale wyznaczają skrzyżowania, a nagłe załamania terenu i ciemna, bezdenna głębia odpowiadają nierównej powierzchni dróg położonych na 

górzystych terenach podczas jazdy nocą. Jak znajduje kierunek w tym bezczasie - nie wiem, ale jego intuicja jest niezawodna i bez trudu spotykamy ryby wszelkich maści i różnych wielkości żółwie.         

 

Engie urodził się w morzu, to nie ulega wątpliwości. Ze spotkania syreny z zamorskich żeglarzem uwiedzionym jej śpiewem, a może z opływowego ciała foki wyrzuconej na brzeg, która na tę jedną, podniebną noc porzuciła swoją foczą skórę na rzecz ciała kobiety? Może dojrzewał w brzuchu wieloryba, a gdy był już gotowy, wypłynął głęboko w morze? Nigdy go nie pytałam, bo dobrze znałam odpowiedź. Nie wiem - jeśli coś wychodziło z jego ust, kiedy spacerowaliśmy przy brzegu, najczęściej były to te dwa słowa. Szybko przekonałam się o ich głębokiej mądrości, a przede wszystkim o mądrości tego, który nie boi się ich wymawiać. 

 

Wiedza zamknięta w słowach przynależy do świata rozumu; zamkniętego świata logosu, gdzie brak miejsca na płynność i bezczas wody; świata, gdzie zawsze nie istnieje. W tym ludzkim świecie trzeba wiedzieć, by nie być posądzonym o głupotę i zepchniętym na margines. Tymczasem to niewiedza otwiera przestrzeń. Ten, który nie wie otwarty jest na wszystko, co przychodzi; nie podąża ślepo utartą drogą, rozumie, że życia nie da się przewidzieć i zaplanować. Ten, który nie wie, żyje w skupieniu i teraźniejszości, w mądrości chwili stale dostosowując się do zmiennych warunków, ale kierując szacunkiem do praw tego świata. Ten, który mówi nie wie podejmuje wybór umknięcia sztywnej logice świata logosu, gdzie nie ma miejsca na swobodny przepływ i nieoczekiwany rozwój. Ten, który mówi - nie wie - bierze odpowiedzialność za zadawanie pytań w inny sposób; nie na zasadzie sztywnych reguł, ale elastycznego dostosowania się do zaistniałych warunków. W rzeczywistości kieruje nim inna wiedza; mądrość, której nie da się wytłumaczyć słowami, a która odpowiada esencji życia. Nie ma tu podziału na dobre i złe, ocen i przedwczesnego wyrokowania; jest konieczność chwili, respekt i szacunek do wszystkiego, co się wydarza.

 

Engie, kiedy mówił nie wiem uśmiechał się nieśmiało, wzruszał ramionami i łagodnie patrzył mi w oczy. Nie było w tym cienia zakłopotania, które  towarzyszy większości ludzi nieznających odpowiedzi, ale wychowanych w logice logosu i tym samym automatycznie zmuszonych do zagadania pustki, panicznie bojących się oceny innych, podskórnie zniewolonych logiką nagrody i kary obowiązujących w społeczeństwie, które obawia się nieznanego, dlatego ustanawia prawa, zakazy, nakazy i każe się ich trzymać. Bez nich człowiek zdany jest na przypadek, bezwolny niczym liść na wietrze, bezmyślnie i ślepo podążający za tym, co się wydarza. Tak przynajmniej mogłoby się zdawać. Tymczasem to właśnie ta logika skazuje często na ślepe podążanie i głoszenie prawd, które nijak się mają do życia. W pozalogosowej niewiedzy pozorny przypadek nie istnieje, bo w każdej chwili trzeba być uważnym i czujnym, żywo reagować na wydarzające się życie, umieć czytać znaki pochodzące od świata. Respektując tę wiedzę przestałam zadawać pytania; komunikowaliśmy się gestem, a Engie ośmielony taką postawą, pokazywał mi coraz więcej, ucząc mądrości świata. 

 

 

"Tafla jest gładka, będą delfiny". Powoli wpływaliśmy coraz głębiej w morze. Wenus, im niżej nad horyzontem, tym bardziej purpurowa, niczym punkt alarmowy, bijący jak serce świata, w ciemnej przestrzeni nocy. Łódź niczym pająka - o cienkich i długich, rozpostartych na wszystkie strony nogach, sunący po wodzie uważnie, w skupieniu, jak zawsze, gdy czas na polowanie. Przez głowę przeszła mi myśl, że czerwień Wenus, oprócz miłości, jest też kolorem krwi - pulsującą śmiercią życia. Wpływaliśmy bez słowa w morze. 

    

Pod rozgwieżdżonym niebem czas zdawał się nie płynąć. Ocean przyjmował nas łagodnie, nie stawiał oporu. Engie wyłączył silnik. Stopiliśmy się z przestrzenią nocy. Trwało to może chwilę, a może wieczność - logika czasu nie istniała - gdy nagle, ciszę nocy przeszył niewyraźne piski. Popiskiwania stopniowo rosły, aż do poziomu, gdy stało się jasne, skąd pochodzą. To teraz rozpoczął się spektakl... Niewielka żarówka rozbłysła w przestrzeni nocy. Znaleźliśmy się na scenie, w świetle reflektora, kolistym łukiem otaczającego naszą niewielkich rozmiarów, drewnianą wyspę. Światło przenikało powierzchnię wody niezbyt głęboko, lecz na tyle, by widzieć wyraźnie ławice ośmiornic w olbrzymich ilościach, garnących się do łodzi jak do życiodajnego źródła. Za nimi, w promieniu kilku metrów, mieniące się w świetle srebrną łuską, we wszystkich kierunkach śmigały wielkich rozmiarów tuńczyki. Nie był to jednak taniec, lecz polowanie. Oktopusy, jeden za drugim, nikły nam z oczu wchłaniane w mgnieniu oka przez tunę. Na tym jednak nie kończył się barwny spektakl mieniących się w wodzie, podmorskich stworzeń. Tam, gdzie nikła granica światła, sunęły delfiny, w ilościach, które trudno było zliczyć. Wierzchołki ich górnych płetw, niczym zalążki dryfujących gór wykształconych z morza, przemykały nam przed oczami w zawrotnym tempie. Równie szybko, spojrzeniem próbowaliśmy chwytać ich podniebne skoki, radosne witanie się z kosmosem, salta wykonywane w powietrzu, zataczanie kręgów wokół własnej osi, donośnie popiskiwania. Nie ulegało wątpliwości, że to ich dźwięki zapowiadały wszystko to, co teraz, z podziwem oglądaliśmy w pełnym świetle. Przed nami toczył się spektakl ewolucji, w którym prawo większego dopełniało konieczności wzrostu - posilania się większych mniejszymi. Tuńczyki polują na oktopusy, by za chwilę stać się pokarmem delfinów. Odwiecznie toczące się koło przyrody, w którym, by wszystko mogło istnieć w równowadze, większy zjada mniejszego, ale tylko w ilościach niezbędne do optymalnego wzrostu. Wszystko to odbywa się pod rozgwieżdżonym niebem, w ciszy nocy, schowane przed ludzkim okiem, stanowiąc kwintesencję praw rządzących wszechświatem. Rozumiem już dlaczego wypłynęliśmy w nocy, kiedy zwabione źródłem światła ośmiornice podpływają do łodzi. ściągając za sobą ławice tuńczyków, a w dalszej kolejności – delfinów. Za dnia nic byśmy nie widzieli, a tym samym połów nie byłby tak obfity. Wiem już dlaczego Wenus, im głębiej w noc i w morze, tym bardziej czerwona. Rozumiem, dlaczego nic nie mówimy i wszystko odbywa się w ciszy. Myśli śmigają po głowie, jak ryby, w oszalałym tempie, podążają we wszystkich, możliwych kierunkach. W tym wszystkim widzę Engiego, który wyciąga harpun, bezgłośnie mierzy i bezbłędnie trafia do celu. Wszystko dzieje się bardzo szybko, a jednocześnie trwa nieskończenie długo. Wbrew oczekiwaniom, nie widzę krwi, a tylko bezszelestnie zamykające się, jedne po drugim, rybie oczy. Zahaczone strzałą harpuna, wydają się nie cierpieć, lecz miękko wtulać w gładką taflę wody. Po raz pierwszy widzę Engiego w tym świetle; z namaszczenie i uwagą oddanego śmiertelnym rytuałom dedykowanym bezkresnej przestrzeni wody. Kontur jego postaci, znaczący granicę światła i cienia, z łukiem i strzałą w ręku przywodzi na myśl mitycznego boga, który, celując szybko i bezbłędnie, dopełnia kosmicznego prawa, nie zadając cierpienia. Podziw miesza się z zakłopotaniem, niewiedza wymyka się porządkowi logosu. Ten nocny spektakl toczy się poza słowami, w zupełnie innym wymiarze, niż ten im przypisany słowom. Zamykam na chwilę oczy. Ze wszystkich stron dobiegają popiskiwania delfinów. Ciemność przed oczami dopełnia domknięcie połowu. Engie wyłącza światło, by delfiny mogły spokojnie odpłynąć w głąb oceanicznego domu.

 

Droga powrotna odbywa się w zupełnej ciszy. Pod rozgwieżdżonym niebem tracę poczucie kierunku. Miękko osuwam się na łodzi, odpuszczając napięcie, w którym przez cały ten czas, przejęte nocnym połowem, nieświadomie tkwiło moje ciało. Z twarzą wróconą ku niebu, w ciszy przerywanej, co jakiś czas dźwiękiem fal odbijających się od łodzi, oddaję się obserwacji pulsujących życiem gwiazd. Engie nad wszystkim czuwa, bezbłędnie obiera kierunek; ufam mu w pełni, w końcu urodził się w wodzie i doskonale zna jej prawa. Kiedy jednak odzywa się miękko, przecinają ciszę nocy, nie mam pewności, czy używa słów, komunikuje się ze mną myślami, czy tylko nadaje kierunek moim własnym, miękko sunącym po niebie myślom; Jeśli Eros trafia w serce, nie ma wyjścia, trzeba poddać się jego prawom.

 

Człowiek z harpunem staje się bogiem, dopełniając logiki kosmicznego świata. Porzucam myśli o słuszności układających się w głowie słów. Czyżby należały do logiki świata, który wie wszystko, czy raczej były próbą połączenia dwóch porządków - instynktu i rozumu, serca i głowy? Podział na dobre i złe znika, ocena rozpływa się w morzu, głównym kryterium staje się logika Erosa i radość ludzi z wioski, których w pełni wyżywi nocny połów. Oddaję się tej myśli ze spokojem, z poczuciem równowagi panującej w bezsłownym świecie. Nad wszystkim czuwa Czerwona Wenus, która teraz, widoczna nisko na horyzoncie, wyznacza punkt łączący niebo z ziemią; miejsce, gdzie podniebne i ziemskie prawa dopełniają się, tworząc kosmiczną jedność wszechświata w przepływie wszechobecnej wody.

*Opowiadanie "Czerwona Wenus" zostało nagrodzone w konkursie literackim "Sea of Words" IEMed. European Institute of the Mediterranean oraz konkursie  "Historia nabiera znaczenia" organizowanym przez Soulotravel

bottom of page